You are currently viewing Kaskada dobrych intencji i błędnych decyzji.

Kaskada dobrych intencji i błędnych decyzji.

Lubicie być punktualni? Dla mnie to podstawowa oznaka szacunku, dlatego zawsze na spotkania wybieram się z odpowiednim buforem czasowym. Tego dnia nie miałem zbyt wiele do roboty, a pierwszą konsultację dopiero o 11:00, dlatego pomyślałem, że wykorzystam majowe słońce by w spokoju napić się kawy w ogródku lokalnej kawiarni.

Szedłem spokojnym krokiem jedną z najbardziej popularnych ulic w samym centrum poznańskich Jeżyc. Słońce swoim nienachalnym ciepłem lało się strumieniami, wszędzie tam, gdzie tylko nie ustępowało miejsca cieniu. Przyroda, gdyby mogła, krzyczała by w uniesieniu przeżywając swój full bloom. W słuchawkach towarzyszyła mi muzyka lat 70-tych – wszystko to pozwalało nieco odkleić się od wszędobylskiego pędu poniedziałkowego tłumu i skupić na swoich sprawach w dobrym samopoczuciu.

Życiem czasem rządzi przypadek. W tym wypadku, tak błaha sytuacja jak stojąca nieopodal śmieciarka pomogła mi podświadomie zdecydować by zmienić plany swojej sielankowej podróży i nie skręcać we wcześniej zaplanowanym kierunku. Ta decyzja zmieniła bieg tej historii.

Kilkaset metrów dalej jest instytucja, którą żartobliwie nazywam “czyśćcem przedsiębiorców” – Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Myślę, że większość z Was się ze mną zgodzi, że nie jest to miejsce, które na Mapach Google można by oznaczyć jako “ulubione” lub “chcę tam pojechać”.  Sądząc po minach petentów oczekujących na zewnątrz na swoją kolej, często pochłaniających papierosy w zwielokrotnionym tempie, oni też woleliby teraz być gdziekolwiek indziej.

Minąłem mury tej chłodnej instytucji oraz mały tłum otulonych kłębami dymu, w których opary tytoniu mieszały się z emocjami niepokoju, strachu i bezradności, a następnie skręciłem w kierunku kawiarni, którą obrałem za cel. W ostatniej chwili, kątem oka, na najbardziej oddalonej od gmachu ławce spostrzegłem mężczyznę, którego w pierwszym momencie zignorowałem, ale w ułamku sekundy coś kazało mi się zatrzymać i sprawdzić, czy moje podświadome przeczucia były zgodne z rzeczywistością.

Nie pamiętam już w której książce, najpewniej Cialdiniego, przeczytałem o “syndromie świadka bezczynnego”, czyli sytuacji, w której wiele osób jest świadkiem jakiegoś niebezpiecznego zdarzenia, na które nikt nie reaguje, wychodząc z założenia, że ktoś już to zrobił. Zwykle odnosi się to do wypadków, napadów i innych incydentów, gdzie zagrożone jest czyjeś mienie lub życie. Od tamtego czasu postanowiłem zwiększyć swoją czujność i reagować zawsze, jeśli tylko widzę, że jest taka potrzeba, nawet jeśli to sytuacja potencjalnie nie zagrażająca życiu. Po prostu lepiej sprawdzić, niż nie.

Siedział na ławce. Wyglądał tak żałośnie, jakby w życiu nie widział wiosny. Twarz miał schowaną w dłoniach, a łokcie oparte na kolanach. Jedna z nóg pulsowała energicznie odbijając się na palcach, co wprawiało w trans całe ciało. Wyglądał na przedsiębiorcę w średnim wieku – ubrany był w nienagannie wyprasowaną, błękitną koszulę, jasne spodnie na kant i eleganckie, jasno brązowe buty.

Podchodzić, czy nie? Wtrącać się, czy będzie to niepożądane? Czy jest mi to w ogóle potrzebne? A może gość potrzebuje pomocy? Jakaś niewidzialna nić porozumienia, kazała mi zareagować. Chwilę wcześniej zdjąłem słuchawki by wyostrzyć zmysły. Zatrzymałem się i stałem jak taki kołek, patrząc się w tego nieszczęśnika i bijąc się ze swoimi myślami.

“Dobra, jeny! Najwyżej wyjdę na głupka, a potem zniknę w tłumie” – pomyślałem.
A może to jedna z tych sytuacji, w której rozmowa ratuje życie?

– Przepraszam… – zagadałem nieśmiało, podchodząc bliżej – Przechodziłem i zauważyłem pana. Nie wygląda Pan najlepiej, czy wszystko w porządku?

Zareagował od razu, podnosząc twarz w moim kierunku. Jego zaczerwienione oczy pełne były smutku i zaskoczenia. Przez chwilę próbował coś z siebie wydusić, ale nie szło mu to najskuteczniej. W każdym razie nic z tego nie zrozumiałem. Poprawił się na ławce ustępując miejsca, które potraktowałem jak zaproszenie do rozmowy.

– Mogę Ci jakoś pomóc? – Zapytałem siadając obok
– Kim jesteś? – Zapytał, poprawiając się kolejny raz, odzyskując nieco fason

– Eee… – zastanowiłem się chwilę nad odpowiedzią, która nigdy nie jest dla mnie prosta ze względu na swój skomplikowany zawodowy “rodowód”. – Jestem Radek – odpowiedziałem ostatecznie nieco głupio jak na tę sytuację.

– Kamil, miło mi. – westchnął

– Kamil, nie przeszkadzam Ci? Nie chciałbym Ci się narzucać, ale przechodząc zauważyłem, że nie wyglądasz najlepiej, jakbyś potrzebował pomocy, więc postanowiłem zagadać

– Dzięki, doceniam. – Dodał krótko i szczerze. W jego głosie nie dało się odczuć prośby abym miał sobie pójść.
– Jakaś spina z ZUSem? – Zapytałem by jakoś popchnąć tę beznadziejną rozmowę do przodu
– Ciężki temat… – westchnął ponownie.
– Jestem dość wyczulony na punkcie stanu emocjonalnego mężczyzn, więc postanowiłem zagadać. Jeśli chcesz powiedzieć co się stało, bez oceny z mojej strony to chętnie Cię wysłucham, mam jeszcze kilka minut do spotkania z klientem. A jeśli nie chcesz, to Cię tu zostawię. Co Ty na to?

Ciężko było wyważyć właściwe słowa by należycie zareagować na te wszystkie wydarzenia. Wychodzę jednak z założenia, że wtedy najlepsza jest prawda. Dlatego wszystko co mówiłem, było zgodne z tym, co wtedy czułem i myślałem. Sądząc po jego postawie, lekkim uśmiechu powracającym na jego zmęczony wyraz twarzy, postanowił się otworzyć.

Siedział przez chwilę, w ciszy zbierając myśli, a ja czekałem na rozwój wydarzeń. Chwilę później zebrał się w sobie i opowiedział mi swoją historię, z którą zostawię Cię dziś dla ogólnej refleksji:

– Pewnie na co dzień pracujesz z ludźmi, którzy na ogół ZUSu nie lubią. Ja z kolei tu pracuję. Jestem w zespole odpowiadającym za ostateczną weryfikację i podejmowanie decyzji w sprawie naszych dłużników.

Teraz wziął głębszy oddech, spojrzał między nogi wprost na chodnik i kontynuował, patrząc tępo na kostkę brukową.

– Jakiś czas temu wpłynęło do nas pismo dotyczące mojego znajomego. To było dla mnie trudne, bo mieszkamy niedaleko siebie. Poprosiłem nawet kierownika by odsunął mnie od tej sprawy, ale mamy teraz taki nawał pracy, że otrzymałem odmowę. Byłem zdruzgotany, bardzo żałuję, że się z tego nie wykręciłem choćbym miał dostać za to jakąś dyscyplinarkę.

Mój kumpel unikał płacenia składek i nazbierało mu się kilkadziesiąt tysięcy długu. To było dziwne i nietypowe z jego strony, zwłaszcza, że na Facebooku i Instagramie wszystko wyglądało na to, że jest naprawdę OK. Wspominał, że ostatnio nie idzie mu najlepiej, ale nie spodziewałem się, że żyje tak bardzo ponad stan. Postanowiłem z nim porozmawiać, bo wiedziałem, że jest jeśli chodzi o ZUS, to jest na przegranej pozycji.

Pokręcił zamaszyście stopą w miejscu, rozgniatając drobne kamyczki pod podeszwą, jakby szukał sposobu na rozładowanie napięcia, a potem kontynuował:

– Z rozmowy nic nie wyniknęło, nie dał się przekonać. Myślę, że ukrywał znacznie więcej spraw. Nie dość, że niczego nie ustaliliśmy, to jeszcze potraktował mnie nie jak kumpla, tylko jakiegoś wrednego urzędnika. To było niesprawiedliwe.

Ta rozmowa była pogwałceniem wszelkich zasad mojej pracy, ale chciałem pomóc. Po weryfikacji dokumentacji nie było wątpliwości. Pismo wyszło od nas wczoraj rano – do zapłaty 54 820zł.

Dzisiaj zadzwoniła do mnie Kasia, jego żona.
Znalazła go na strychu. Zostawił list.


Co powinienem teraz zrobić?”

______________

To jest fabularny blog trenerski, a przytoczone historie mogą zawierać elementy prawdziwe, ale nie muszą.

Dodaj komentarz