You are currently viewing Historia o facecie, który uwierzył, że choroba pozwoli mu odpocząć.

Historia o facecie, który uwierzył, że choroba pozwoli mu odpocząć.

­­­Gdybym miał zacząć od opisu mojego kolejnego gościa, powiedziałbym, że przyszedł do mnie bardzo ponury, po ludzku smutny. Starał się to ukryć za swoim wyuczonym uśmiechem, ale przyznam szczerze – nie przekonywała mnie ta maska. Z resztą, we wcześniejszej rozmowie na czacie wspominał, że choruje i potrzebuje rozmowy. Nie pozostałem obojętny na tę prośbę.

– Dzień dobry – przywitał się półgłosem i mocno westchnął w czasie zmiany pozycji na fotelu
– Dzień dobry… z jaką nadzieją przychodzi Pan na to spotkanie? – zapytałem na początek

Zapadła głucha cisza.

– Niechże opowie Pan coś o sobie, to pozwoli nam ruszyć – zachęcałem optymistycznym tonem.

Cisza. Spojrzeliśmy sobie prosto w oczy, ja uśmiechnąłem się w geście zachęty, on nie. Mimo wszystko nie traciłem ani optymizmu, ani wiary w siebie, postanowiłem dać mu czas. Zegar tykał niemiłosiernie głośno. Do tego momentu szczerze mówiąc nigdy wcześniej go nie słyszałem.

– Wyobrażam sobie, że przyjście do mnie jest dla Pana z jednej strony ważne, może daje jakieś nadzieje, ale też kosztuje sporo wysiłku – kontynuowałem – czy możemy zwracać się do siebie po imieniu? – skinął głową na znak aprobaty, a ja w geście wdzięczności mówiłem dalej – no więc Wojtek, pisałeś w naszej rozmowie, że jesteś poważnie chory i że potrzebujesz rozmowy. Co miałeś na myśli, o czym chcesz porozmawiać?

– no więc… – uff, wyjątkowo twardy lód przełamany! Pomyślałem… –  chodzi o to, że nikt nie wie, że choruję. Lekarze podejrzewają jakiegoś guza w jamie brzusznej. Jestem zdruzgotany.
– to zrozumiałe – odpowiedziałem najnormalniej w świecie – ale słyszę, że w całej tej sytuacji jest wiele wątków: choroba, samotność, wiele emocji, czy coś jeszcze?
– Straciłem zupełnie pewność siebie, nie wiem co mam robić – dodał oschle.
– Wiesz Wojtek, w niczym Ci nie doradzę, ale chętnie wysłucham i zadam kilka pytań. Być może któreś z nich będzie tym, czego szukasz. Od czego chciałbyś zacząć?

– Nie wiem… i cisza.
 
Mam w sobie wiele empatii, wyrozumiałości i litości, ale takie sytuacje mnie nie ruszają. Wręcz motywują do działania. W końcu mam tę niesamowitą i niepowtarzalną okazję by być dla kogoś wsparciem. Spojrzeć na niego inaczej. Być może on wcale nie chce litości, może szuka kogoś, kto ściągnie go na ziemię z tego emocjonalnego kosmosu. Im mniej o nim wiem, tym bardziej nie chcę zakładać żadnych hipotez. Nie wiem co myśli, co czuje, co wie, jakie ma doświadczenia. Mogę to tylko sprawdzić i tak właśnie zamierzam.

– Wojtek, powiedziałeś, że straciłeś pewność siebie. Powiesz mi o tym coś więcej?

– No wiesz… mam żonę i 3 letnią córkę. Nie zarabiam kokosów, ale jakoś dajemy radę. Tylko od czasu konsultacji z lekarzem nie mogę na niczym się skupić i wciąż tracę koncentrację.
– Czym się zajmujesz?
– Jestem przedstawicielem handlowym
– Dużo podróżujesz?
– Cały czas. Jeżdżę po całej Polsce i spotykam się z klientami
– Co sprzedajesz?
– Szkolenia.

– O, jakie?
– Sprzedażowe, komunikacja, marketing
– Jesteś szkoleniowcem?
– Nie, ja tylko napędzam kalendarz szkoleń

– Długo to robisz?
– Niedługo dobiję do 10 lat
– O, wow! To musisz być dobry! – ogarnęła mnie jakaś dziwna radość
– Dziękuję, staram się
– No dobrze… rozumiem, że twój brak koncentracji przeszkadza w pracy. A są takie momenty, gdy udaje Ci się na pracy skupić?

Dało się wyczuć, że Wojtek jest dość introwertyczny. Strzelał słowami jak z karabinu, a komplement przyjął z zawstydzeniem, które starał się ukryć. Starałem się wyobrazić go sobie w jego środowisku pracy i nie przychodziło mi to z łatwością. Nie każdy skuteczny sprzedawca musi być ekstrawertykiem, ale jego ogólna powściągliwość nie pasowała do jego profesji. Może tylko czuł się tak ze względu na bezpośrednią konfrontację własnego „Ja”? To się zdarza dość często… za chwilę miałem okazję przekonać się, że jednak to wszystko, ta powściągliwość, to tylko po prostu najzwyklejsze poczucie wstydu.

– w sumie to chyba nie chodzi o to…
– a o co?
– nie wiem… – powiedział, po czym położył swoje dłonie na kolanach odprowadzając je tam wzrokiem

Trudny kaliber. Pogubiony w myślach chłop. Ale mamy czas, nie będę naciskał. Aż sam jestem ciekaw co z tego wyniknie… Po chwili, widać, że zebrał się w sobie i postanowił pozwolić sobie mówić:

– Mogę przeklinać?
– Spoko, dla mnie OK
– Mam poczucie, że wszystko zjebałem. Latałem w robocie jak pojebany, robiąc wszystko by zrealizować te jebane tabelki. Zawsze się udawało bo jestem zadaniowcem. I co z tego?! Moja córka widuje mnie w weekendy i nie mam siły ani czasem, szczerze mówiąc nawet ochoty się z nią bawić bo jestem tak zmęczony. Z koleżankami z pracy rozmawiam częściej niż z żoną. Pojebane! A do tego kurwa ten guz. Odżywiałem się na Orlenach i innych kebabach i teraz kurwa mam…

To nie smutek gościł w jego oczach, tylko stłumiona złość i frustracja. Smutek pewnie też, bo brzmiało to faktycznie smutno. Ale z obiektywnego punktu widzenia wszystkie te wątki pozostawały otwarte, niedokończone. Sporo obszarów do przepracowania. Ale co najważniejsze, wszystko wskazywało na to, że opór przed rozmową został przełamany.

– Wojtek… słyszę w Tobie ogrom frustracji, ale też wewnętrznej walki z tym co czujesz. To musiało być niełatwe. Jak sobie z tym radziłeś, co działało?
– Najczęściej spacery.
– Czyli jednak coś dla siebie robiłeś – powiedziałem by podkreślić, że ma w sobie determinację – ale pozwól, że zapytam o klucz tej rozmowy, bo chciałbym lepiej zrozumieć. O co chodzi z tym guzem? Od kiedy wiesz, gdzie go masz?

Chwila ciszy. Odpowiedź była co najmniej zaskakująca.
– Tak w zasadzie to jeszcze nie wiem. Może to guz, może wrzody ze stresu. Często bolał mnie ostatnio brzuch, w okolicy żołądka i zdecydowałem się pójść do lekarza, choć obawiałem się, że może coś znaleźć…

– Czyli to nie jest ostateczna diagnoza? Nie możesz z pewnością określić, co Ci jest?
– Nie, jeszcze nie… choć w całym tym moim życiowym bałaganie już chyba samemu sobie wkręciłem i uwierzyłem, że niedługo umrę. To głupie, wiem. Ale chyba tylko tak skrajne myśli spowodują, że jakoś to życie w końcu poukładam…

– Nie Wojtek, to nie jest głupie. Choć, nie ukrywam, trochę zmienia to horyzont zdarzeń i całe moje wyobrażenie Twojej sytuacji. Ale to dobrze! – uśmiechnąłem się, starając się dać swojemu rozmówcy nieco otuchy. – szczerze mówiąc, byłem początkowo przekonany, że przychodzisz do mnie z terminalną chorobą…

– No nie, aż tak źle nie jest! – poprawił się na krześle i aż sam się uśmiechnął, pierwszy raz podczas naszego spotkania.

Potem było już tylko lepiej. Rozmawialiśmy jeszcze długo, nasza rozmowa trwała prawie 3h. Wielowątkowość wyzwań Wojtka była zawiła, choć jednocześnie sprowadzała się do jednego, podstawowego wniosku: potrzeba zadbania o siebie i jakości spędzanego czasu – zarówno w domu jak i w pracy. Spotkaliśmy się wkrótce jeszcze kilka razy by rozłożyć sprawy na czynniki pierwsze.

Okazało się, że domniemane guzy to tylko nerwobóle. Ustąpiły szybko po naszych spotkaniach. Przypadek? Nie sądzę, nie jestem zdziwiony. Efektem naszej współpracy stał się też awans Wojtka, który ze zwykłego sprzedawcy stał się szkoleniowcem i wkrótce osiągał najlepsze wyniki jako trener sprzedaży w swojej firmie.

Z tego co wiem, ma się dobrze.
Życie bywa przewrotne, co nie?

______________
To jest fabularny blog trenerski, a przytoczone historie mogą zawierać elementy prawdziwe, ale nie muszą.

Dodaj komentarz