„Wszystko zaczęło się zupełnym przypadkiem” – zaczął spokojnym i dość poważnym tonem mój dzisiejszy gość. Umówił się ze mną z prośbą o pomoc w podjęciu jakieś decyzji. Jakiej? Nie wiedziałem, ale nasza rozmowa przed spotkaniem miała dość oficjalny i tajemniczy charakter. Jak się chwilę później w gabinecie okazało, zupełnie niepotrzebnie, bo mój rozmówca był młodym człowiekiem, a to, co dawało poczucie powagi to tylko i wyłącznie jego wyjątkowo niski ton głosu. Był październikowy wieczór, wyjątkowo ciepły i przyjemny. Spędzaliśmy go wspólnie przy szeroko otwartym oknie, na szczerej rozmowie. Zapowiadał się inspirujący czas, a przynajmniej mój nastrój na to wskazywał.
„Poszedłem do szpitala ze skierowaniem dla mojej mamy. Wszedłem, wziąłem numerek i usiadłem w poczekalni. Było mnóstwo osób, więc początkowo nic nie budziło moich wątpliwości. Miałem numerek U86, a na tablicy były numery dopiero około 50-tki, więc zapowiadało się trochę czekania.”
Minęła chwila ciszy, ale widząc, że mój rozmówca zbiera swoje myśli by stworzyć jakiś story telling postanowiłem o nic nie pytać i czekać. Cisza bywa złotem.
„Wie pan, to była poradnia onkologiczna. To trochę działa na psychikę. Obserwowałem tamtejszych ludzi, często siedzących w parach. Może to tylko moja interpretacja, ale myślę, że gdy się tam przychodzi, warto mieć ze sobą przyjaciela, bo choć rak to jeszcze nie wyrok… to jednak doskonale wie Pan, jak jest. Trochę smutno jednak i stresująco. Niby nie byłem tam w swojej sprawie, ale jakoś tamtejsze okoliczności sprawiły, że poczułem się nieco przygnębiony.”
Brzmiało to sensownie i przekonująco. Przytaknąłem głową i słuchałem dalej…
„Rzadko mam czas by zatrzymać się na chwilę i pomyśleć głębiej. Wie pan, praca, klienci, ciągle coś. No ale byłem tam, mijał kolejny kwadrans, numer dopiero koło 75 i zacząłem… myśleć. Przyglądałem się pewnemu młodemu chłopakowi, niewiele starszemu ode mnie. Wyglądał marnie, prawdopodobnie przyjmował chemię. Był łysy i bardzo chudy – żal było mi na niego patrzeć, budził we mnie poczucie litości i współczucia. Jednak było w nim coś niesamowitego. Był ciągle uśmiechnięty. A przecież prawdopodobnie umierał.”
Mój rozmówca zatrzymał się na chwilę. Jego story telling zmierzał do jakiegoś meritum i wyraźnie to czułem. Siedziałem w ciszy i czekałem. Chwilę później wziął oddech i powiedział nieco smutniejszym tonem: „Ja rzadko się uśmiecham. Jakoś nie mam w sobie wewnętrznej radości. I kiedy o tym myślę, tym bardziej mnie to dobija. Jestem zdrowy, mam pieniądze, mam bliskich i jestem smutny. Kompletnie tego nie rozumiem.”
– „Czym dla Pana jest uśmiech? O czym on mówi?” – zapytałem po chwili zastanowienia.
– „No wie Pan, wydaje mi się, że o szczęśliwym życiu”- szybko spuentował.
– „Załóżmy, że nie wiem” powiedziałem uśmiechając się, by dać rozmówcy przestrzeń. „Czym dla Pana jest szczęśliwe życie?” – odbiłem klasycznie TSR-ową piłeczkę przyjmując postawę niewiedzy.
Po wypuszczeniu resztek powietrza z płuc i zmianie pozycji mojego rozmówcy na bardziej leżącą, zapadła chwila ciszy. Lubię obserwować ten moment refleksji u gości mojego gabinetu. Gdy szukają w sobie odpowiedzi na pytanie, którego dawno lub nigdy sobie nie zadawali.
– „Szczęśliwym życiem jest dla mnie takie życie, w którym mam znaczenie dla bliskich. I wtedy, gdy czuję, że się realizuję. No i oczywiście gdy jestem zdrowy.”
– Które z tych trzech rzeczy dziś posiadasz? Zapytałem najprościej na świecie.
– Jestem zdrowy. I całkiem nieźle zarabiam…
– A więc chodzi o znaczenie dla bliskich? Co przez to rozumiesz?
Chwila ciszy, ale nie za długa. Jak na takie głębokie wyznanie, to nawet całkiem krótka…
– Czasem czuję, że dbam o wszystkich, ale oni o mnie nie.
– Rozumiem. Słyszę i czuję przykrość w tych słowach… Co chciałbyś w związku z tym zmienić?
– No nie wiem… jakoś tak zrobić, żeby oni o mnie zadbali?
– A czy oni o tym wiedzą? Zdają sobie sprawę? Mówiłeś im o tym, że się tak czujesz?
– Nie, nigdy. To bardzo trudne dla mnie. U mnie w domu nie rozmawiało się raczej o emocjach i uczuciach.
– To w pełni zrozumiałe. Może poszukamy sposobów by to ułatwić?
Nasza rozmowa trwała jeszcze trzy kwadranse. Dyskutowaliśmy o zasobach i strategiach na to, by nauczyć się wyrażać swoje potrzeby. Puentą tej historii byłao ostatnie zdanie mojego klienta tuż przed wyjściem z gabinetu. Żegnając się ze mną po konsultacji, ze zdecydowanie wyczuwalnym optymizmem w głosie dokończył historię z przychodni:
– Opowiem Panu na koniec coś śmiesznego. Coś, co świetnie podsumuje nasze spotkanie. Siedziałem w tej poczekalni, minął już numer V89, a potem nawet 90, 91, 92… i wtedy dopiero zdałem sobie sprawę, że jestem na złej poczekalni! Straciłem ponad 2h tkwiąc w niewłaściwym miejscu. A wystarczyło zapytać właściwej osoby z prośbą o wskazanie drogi…
W życiu jest tak samo.
Do widzenia!
______________
To jest fabularny blog trenerski, a przytoczone historie mogą zawierać elementy prawdziwe, ale nie muszą.