Mój gość ma na oko jakieś 45 lat. Wygląda dobrze, zdrowo. Powiedziałbym, że stylizuje się na włocha. Błyszczące, lekko kręcone, dłuższe włosy, zaczesane wzdłuż uszu, z lekkimi przebarwieniami siwizny. Okulary przeciwsłoneczne, błękitna koszula, dopasowane spodnie i białe buty. Jak dla mnie – bomba. Widziałem, że wjeżdża na parking nowym Porsche, więc pierwsze wrażenie było piorunująco dobre. Czy to miało jakieś znaczenie? W sumie to żadne, ale pierwszej myśli nie da się wyprzeć, a brzmiała ona: “Wow. Kimkolwiek jest, ma gość styl”.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie, omówiliśmy kontrakt i przeszliśmy do pytań ogólnych. Francesco (no patrz, to nie przypadek!), syn włoskiego imigranta był właścicielem firmy produkcyjnej, odziedziczonej przez ojca. Mały, dobrze prosperujący biznes o zasięgach międzynarodowych – mało wysiłku, dużo kasy. W jego opowieści o firmie, w jego słowach, dało się wyczuć, że ta maszynka do robienia pieniędzy niezbyt go kręci. “Znudzony gość” – byłoby mocnym, choć nie przesadnym określeniem. To były oczywiście tylko moje przypuszczenia, ale postanowiłem iść za tą intuicją starając się jednak podejść do tematu bardzo ostrożnie. A ponieważ nigdzie się nam nie spieszyło, zacząłem klasycznie. “Im wolniej, tym szybciej” – powtarzałem sobie w głowie.
– Frank (bo tak kazał na siebie mówić), powiedz proszę, o co najpierw powinienem Cię zapytać? O czym chcesz ze mną porozmawiać? Jakie masz nadzieje na to spotkanie?
Uśmiechnął się tak szczerze i rozbrajająco, że przez chwilę poczułem się zahipnotyzowany. No ma gość styl, nie ma co!
– Szczerze? Rozmawiałem ostatnio z kumplem. Był u Ciebie kilka tygodni temu i pokazał mi Twoje notatki na jego temat i to sprawiło, że po dzisiejszej sytuacji w pracy postanowiłem zadzwonić by pogadać. Mam w firmie burdel i potrzebuję go ogarnąć. Nie wiem od czego zacząć, a sytuacja jest poważna, więc od początku. – Poprawił się na fotelu i zaczął powoli swoją opowieść:
Firma działa od 10 lat, przejąłem ją po ojcu. Nie spodziewałem się tej sukcesji, a już na pewno nie tak wcześnie. Nie czułem się do niej przygotowany, miałem inne plany na najbliższe lata. Po prostu pewnego dnia tata zadzwonił do mnie i powiedział: “Frank, jestem już zmęczony. Od września przejmiesz biznes, muszę odpocząć”. Szczerze? Nie wiem, czy to była jakaś jego strategia, czy po prostu frustracja… w każdej naszej rozmowie na ten temat zawsze zasłaniał się zmęczeniem, ale jak go znam, to raczej kwestie ambicjonalne. A on nigdy nie przyznawał się do błędów.
– Słyszę: sukcesja, niezrealizowane plany, duża odpowiedzialność – wszedłem w słowo Frankowi – co było dalej?
– Dalej przyszedł 1. września. Przyjechałem do firmy jako oficjalny prezes, a wszyscy, którzy do tej pory znali mnie jako roztrzepanego syna prezesa, musieli zaakceptować, że od dziś jestem ich szefem. Miny mieli nietęgie, mówię Ci! – zaśmiał się na głos, aż mi się udzieliło, a potem dodał – ale powiem Ci szczerze, tak jak wcześniej tego nie chciałem, tak wchodząc tego dnia do firmy poczułem motywację do działania. Chciałem się wykazać i udowodnić, że podołam.
– Aż mam ochotę zapytać, co masz na myśli mówiąc o sobie “roztrzepany”, ale pewnie jeszcze o tym pogadamy. Wróćmy do meritum, co było dalej?
– Oj tak, na pewno do tego wrócimy! – mówiąc to schował swój uśmiech przykrywając twarz dłońmi jak dziecko, które się czegoś wstydzi, a potem wrócił do motywu głównego – Dalej było tylko gorzej… To znaczy… Początek nie był najgorszy, bo firma działała rozpędem systemu, który wypracował mój ojciec. Miałem plan, żeby go utrzymać, ale z czasem okazało się to niemożliwe. Mój ojciec to poukładany gość, całe życie coś sprzedawał, wiele go to nauczyło. Ja taki nie jestem… to znaczy może jestem, ale jeszcze nie doszedłem do tego, jak to zrobić. W każdym razie efekt jest taki, że firma się dziś sypie, pracownicy złożyli zbiorowe wypowiedzenie, a ja nie wiem co zrobić.
– Rozumiem. Frank zatrzymajmy się tu na chwilę, bo wątków jest tak wiele, że trzeba to w jakiś sposób podsumować. Powiem Ci, co usłyszałem, a Ty powiedz, czy dobrze zrozumiałem, dobrze?
– Jasne. To jest właśnie ta umiejętność, której nie mam.
– Co masz na myśli?
– No właśnie zatrzymać się, podsumować, uporządkować i iść dalej.
– No to jesteś we właściwym miejscu, że tak nieskromnie powiem – dodałem z uśmiechem Szerloka Holmesa, choć z perspektywy czytelnika może to wydawać się co najmniej lekko żenujące.
– Masz firmę. Jest Twoja, choć spadła na Ciebie jako niechciany obowiązek. Podjąłeś wyzwanie, które dostałeś od ojca. Prawdopodobnie zrobiłeś wszystko, co potrafiłeś najlepiej, żeby sprostać temu zadaniu. Pomimo dobrej intencji coś poszło nie tak. Powiedziałeś też, że jesteś ”roztrzepany” co nie ułatwia sytuacji, bo firma ma bardzo poukładaną strukturę. W tej sytuacji zanim pójdziemy dalej, chciałbym najpierw Cię zapytać: jak Ty się z tym wszystkim w ogóle czujesz?
– Jak ja czuję? Kurde… zaskoczyłeś mnie tym pytaniem.
– Co masz na myśli?
– Chodzi o to, że jesteś pierwszą osobą, wliczając w to samego mnie, który spojrzał na tę sytuację nie przez pryzmat pieniędzy.
– W moim gabinecie siedzi Frank, a nie jego pieniądze. Prawdopodobnie nie dowiesz się dziś ode mnie co zrobić, ale możemy odkryć, jakie Ty masz pomysły i z czego wynikają. Więc… co czujesz w związku z tą sytuacją?
Zapadła dłuższa cisza, pierwszy raz w tej rozmowie.
– Wiesz, nie da się ukryć, że żyjemy na wysokim poziomie. Nasi pracownicy też mają stawki dużo ponad przeciętne.
– A jednak złożyli zbiorowe wypowiedzenie. Jaka jest tego przyczyna?
– Jestem tyranem…
– Zaskakujące stwierdzenie. Co kryje się za słowem “tyran”?
– Wiesz, mój ojciec zatrudnił tych wszystkich ludzi. Bardzo się z nimi zżył i o nich dbał. Zna ich rodziny, często ze sobą rozmawiali nie tylko o pracy, ale o życiu w ogóle.
– A Ty? Jakim jesteś szefem?
– Szczerze? Nie miałem ochoty się z nimi bratać… raczej do tej pory ich unikałem.
– Czy to może mieć związek ze zbiorowym wypowiedzeniem? Jak to się ma do określenia siebie mianem “tyrana”?
– Czasem chodzę po firmie i krzyczę. – wydusił z siebie, wywracając oczami z wyraźnym poczuciem zmieszania
– Włoskie korzenie w polskiej mentalności mogą nie być usprawiedliwieniem – dodałem błyskotliwie – ale… po co krzyczysz?
– No, żeby ich zmotywować do lepszej pracy
– I to działa?
– No… nie… – a mówiąc to rozpłynął się w fotelu, niemalże jak bezradne, zrezygnowane dziecko
– To po co ten krzyk, skoro nie działa?
– Bo się stresuję
– Czym?
– Kasą. Firma zaczęła generować stratę…
– Rozumiem. A spróbuj mi proszę odpowiedzieć na zadane wcześniej pytanie: co czujesz?
Na odpowiedź znowu trzeba było chwilę poczekać. Spodziewałem się, że może doskonale znać odpowiedź, jednak przyznanie się do emocji zwykle wymaga pewnego aktu odwagi. Nie dlatego, że to jest złe, tylko nie przywykliśmy do mówienia takich rzeczy otwarcie. No, ale kiedy jak nie podczas sesji mentoringowej?
– To dla mnie trudne, ale im dłużej drążysz, tym bardziej widzę, że próbuję wymigać się od błędów, zupełnie jak mój ojciec. On wprawdzie bardzo lubił ludzi, którymi się otaczał, a ja nie, ale mechanizm działa chyba ten sam, prawda?
– Być może, nie wiem tego, ale jeśli Ty to tak postrzegasz, to może to jest ważne
– Taaak, jest ważne. Dobra, powiem Ci. Żyję ponad stan, nie umiem się zatrzymać, jestem uzależniony od kupowania wielu rzeczy, na które mnie nie stać. To frustrujące. Krzyczę na ludzi z bezradności, choć doskonale wiem, że to nic nie da. Czy jestem nienormalny?
– A czym dla Ciebie jest normalność?
– Spokój, porządek, przemyślane decyzje…
– A czego Ci brakuje, by czuć spokój, porządek i podejmować przemyślane decyzje?
Znowu zapadła cisza. Kocioł myśli w głowie Franka zdawał się przeciskać przez skórę zadbanej głowy, ale język nie wiedział co z tymi myślami począć. Postanowiłem poczekać, dać mu czas by przetrawić swoją wewnętrzną dyskusję. Grałem ciszą.
– Przepraszam, że tak zamilkłem, ale intensywnie myślałem…
– Nie musisz mnie za nic przepraszać. Widziałem, chciałem dać Ci czas, to jest ok.
– Czy możliwe, żebym zaprzepaścił firmę przez poczucie samotności?
______________
To jest fabularny blog trenerski, a przytoczone historie mogą zawierać elementy prawdziwe, ale nie muszą.